|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
wojtek
zasłuzony
Dołączył: 01 Cze 2009
Posty: 669
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: TORUŃ
|
Wysłany: Sob 6:10, 14 Lip 2018 Temat postu: WE DWOJE DOOKOŁA PÓŁWYSPU IBERYJSKIEGO |
|
|
WE DWOJE DOOKOŁA PÓŁWYSPU IBERYJSKIEGO
CZERWIEC 2018
Zimowe dni mokre, wietrzne i szare rozjaśniliśmy marzeniami o kolejnej podróży motocyklowej. Wojtek stwierdził, że możemy się wdrapać na nasze K2. Objechanie Półwyspu Iberyjskiego z zatoczeniem pętli po Europie będzie prawdziwym wyzwaniem. Mapy, przewodniki, relacje podróżników i powoli powstaje nasz nowy plan wyprawy.
Od 1 do 17 czerwca 2018 r. - 8,5 tys. km , 7 państw, 3 wielkie miasta .
Jak zwykle nie korzystaliśmy z żadnej oferty typu booking. Każdy dzień był zaplanowany, ale to była elastyczna wizja i zmiany zależały od pogody i od tego, co się wydarzy po drodze. Ta podróż we dwoje była przyjemnością dotarcia do miejsc rzadkiej i niezwykłej urody.
DZIEŃ PIERWSZY 1 czerwca 2018
Toruń - Hanower
Piątek od wczesnego rana zapowiadał się upalnie, więc ruszyliśmy z Torunia o 6 rano przy 17 stopniach w plusie. Na granicy w Świecku już gorąco, ale wszelkie nawiewy ochłodziły nas na autostradzie, gdzie jechaliśmy w rzece samochodów i ciężarówek. W okolicy Berlina popadało wcześniej i chłodne powietrze było super. Dopiero przed Hanowerem zmoczył nas niewielki deszcz. Przejechaliśmy 678 km i w hotelu Ibis w Garbsen nocujemy. Popołudnie to spacer po kameralnym miasteczku. Trafiliśmy do małego kościoła, i patrzyliśmy na ślubną ceremonię. Tuż przy kościele rosła ogromna lipa a w powietrzu unosił się zapach kwiatów. Kosy koncertowały wśród drzew i ich trele towarzyszyły nam cały wieczór.
DZIEŃ DRUGI 2 czerwca 2018
Hanower – Maastricht
Poranek szary, mżawka, ale jest ciepło. Śniadanie i ruszamy w drogę. Kierunek Maastricht w Holandii. Mgły snuły się nad drogą, ale w końcu opadły i w komfortowej temperaturze 20 w plusie jechaliśmy autostradą, która wiła się między niemieckimi miastami, wśród drzew, pól, maków, łubinów. Dotarliśmy do Maastricht, które nie jest typową wizytówką Holandii, bo nie ma wiatraków i kanałów brak. Tu w 1992 roku rodzi się Unia Europejska, miasto blisko granicy z Niemcami i Belgią. Popołudnie spędziliśmy na gwarnej starówce. Turyści spacerują, miejscowi na rowerach i skuterach. Podobno rowerów jest tyle co mieszkańców, każdy skrawek to parking rowerowy. Bulwar nad Mozą pełen kafejek. Zapachniały belgijskie gofry z ciasta drożdżowego, smakowały wybornie. Patrzymy na ludzi z torbami markowych sklepów, butików więcej niż w Mediolanie. Naszą uwagę przyciągnęła muzyka, na placu koncertowała kameralna orkiestra. Jeszcze spacer po najstarszym w Holandii moście św. Serwacego, częściowo podnoszonym. Po drugiej stronie gotyk na dotyk – piękna Bazylika Najświętszej Marii Panny, w której koncert organowy był jak balsam dla duszy. Holandia to sery. Zakupiliśmy wielkie plastry. Nasze krótkie zwiedzanie zakończyliśmy na rynku, gdzie wokół Ratusza trwał targ staroci- od mebli po kapelusze. Podobało się nam w niedużym Maastricht, bo tu nie walczy się o przestrzeń i tlen w tłumie turystów.
Wróciliśmy do hotelu IBIS i „wytworna’’ kolacja z holenderskimi specjałami zakończyła drugi dzień wyprawy.
DZIEŃ TRZECI 3 czerwca 2018
Maastricht – Paryż – Poitiers
Żelazny punkt na dziś to Wieża Eiffla. Z Maastricht ruszyliśmy o 6 rano w pięknej pogodzie. Niestety Belgia powitała nas mgłą. Gęste białe tumany skutecznie ograniczyły prędkość na autostradzie. W końcu słońce rozjaśniło widoczność. Do Paryża 412 km i dojeżdżamy do francuskiej stolicy. Nawigacja prowadzi bezbłędnie plątaniną ulic, gdzie ruch mimo niedzieli ogromny. Już słynny Łuk Triumfalny i to ogromne rondo, które objeżdżamy. Udało się nie pomylić zjazdu w ulicę Bulevard. To również tytuł spektaklu z mistrzowską rolą Janusza Gajosa i Ewy Wiśniewskiej. Warto obejrzeć na Youtube. Wieżę już widać, ale dookoła blaszany płot. Zaparkowaliśmy przy Champ Mars z widokiem na Eiffla. Mało atrakcyjne dojście do punktu kontroli bagaży i można przejść na Pole Marsowe. Zadzieramy głowy i patrzymy na tę legendarną konstrukcję z 1889 roku, która upamiętniła 100 rocznicę Rewolucji Francuskiej. Żelazna dama przetrwała niejedno uderzenie pioruna, dwie wojny światowe, znosi zniszczenia spowodowane korozją , w 1987 roku zdjęto tony rdzy. Symbol Paryża jak magnes przyciąga tłumy turystów, a o mega kolejkach do kasy nie warto wspominać. Rewitalizacja placu wokół wieży trochę zabrała urodę tego miejsca. Legendarny punkt programu zaliczony. Temperatura rośnie i metropolia do przejechania w kierunku Orleanu to też wyzwanie dla Wojtka. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy znaleźliśmy się na autostradzie A10 prawie pustej w niedzielne popołudnie. Popas na wypasionym parkingu i planujemy dalszą drogę z mapą Francji. Doszliśmy do wniosku, że wydłużymy dzisiejszą trasę, bo pogoda piękna a noclegu poszukamy w Poitiers. Jakaś niewielka chmura skropiła nas deszczem, takim dla ochłody. Dojeżdżamy do wiekowego miasta i rozczarowanie, bo dwa hotele zamknięte na cztery spusty. Kluczymy po wąskich uliczkach i jedziemy w górę, bo miasto jest położone na wzgórzu nad rzeką Clain. Jest drogowskaz do hotelu, ale dojazd to labirynt miniaturowych skrzyżowań ze światłami. Jesteśmy w centrum starówki, a hotel ukrył się za bramą wiekowej kamienicy. Recepcjonistka wychodzi na zewnątrz i od razu proponuje nie tylko pokój, ale i garaż dla motocykla, no i tym złamała serce Wojtka. Poza tym po prawie 600 km chce nam się tylko prysznica. Hotel to historyczne wnętrza pamiętające dawne czasy. Odświeżeni ruszamy do miasta. Dosłownie dwa kroki i jesteśmy na pięknym deptaku pomiędzy średniowiecznymi kamienicami i palmami. Knajpki, butiki i kloszardzi z psami. Jak miło siedzieć z piwem i espresso, patrzeć na życie mieszkańców Poitiers w niedzielny wieczór, bo turystów tu nie było.
DZIEŃ CZWARTY 4 czerwca 2018
Poitiers – Zarrautz koło San Sebastian
Z Poitiers wybraliśmy lokalną drogę w kierunku Bordeaux , 35 km jechaliśmy godzinę. To była podróż po przysłowiowych francuskich dróżkach między łanami zbóż, polami słoneczników, malutkimi wsiami i miasteczkami, gdzie czas zatrzymał się niemal w ubiegłym stuleciu. Wąziutkie uliczki i jeszcze progi spowalniające. Widoki sielskie anielskie. Słońce tego dnia przegrywało z deszczowymi chmurami i w wejściu do małego kościoła ubieramy deszczochrony. Wracamy na drogę szybkiego ruchu A 10. Niespodzianką były bramki, na których pobierano opłaty. Zanim dojechaliśmy do Bordeaux, byliśmy lżejsi o kilkanaście euro. Potem długi odcinek mknęliśmy między lasami w kierunku San Sebastian. Hiszpania powitała nas zachmurzona. Jesteśmy nad Morzem Kantabryjskim, które co chwilę widać z drogi. Dotarliśmy do Zarrautz, miasta założonego w 1237 roku nad Zatoką Biskajską. To piękny kurort i turystów całkiem sporo. Nocujemy w pensjonacie. Z okna naszego pokoju mamy widok na Muzeum Santa Maria Perukia z siedmioma dzwonami i zegarem oraz na nasz motocykl. W kraju Basków pogoda nas nie rozpieściła. Mżawka popsuła spacer nad morzem, jedynie fanom windsurfingu nie przeszkadzał deszcz, bawili się na falach znakomicie. Dzwony biją co godzinę i odmierzają czas naszego kolejnego dnia. Przejechaliśmy około 500 km i zaczynamy poznawać uroki północnej Hiszpanii. Z jednej strony morze, a z drugiej niewysokie góry i wszędzie zielono.
DZIEŃ PIĄTY 5 czerwca 2018
Zarrautz – Picos de Europa – Cangas de Onis
W Zarrautz mokro od rana, siąpi mżawka, gdy Wojtek pakuje kufry. Przezornie wbijamy się w deszczówki i gdy dzwony na wprost naszego okna wybiły 8 rano, ruszyliśmy w kierunku Santander malowniczą drogą wzdłuż wybrzeża. Mijamy samotnych pielgrzymów zmierzających do Santiago de Compostela. Idą drogą św. Jakuba. Ten szlak wyznaczają niebieskie tablice z wizerunkiem muszli. Chmury to jaśniały to ciemniały i padał deszcz. Przed Bilbao wjechaliśmy na autostradę. Pogoda poprawiła nam nastrój, bo w końcu wyjrzało słońce. Była nadzieja, że Picos de Europa zobaczymy w pełnej krasie. W Comillas cudny widok na morze, plażę i miasteczko. Wjeżdżamy w drogę 621 i przez Potes, Raiano do Cangas de Onis mamy 150 km podziwiania cudów natury w najstarszym Parku Narodowym Picos de Europa. Patrzymy na góry, niezwykłe skały i pniemy się w górę i tylko zakręt za zakrętem. Winkle i winkielki po prostu stworzone do jazdy motocyklem. Asfaltowe dywany tylko dla nas, bo praktycznie na drodze pustki. W Górach Kantabryjskich takich „hiszpańskich Tatarach’’ tkwi ogromny potencjał, który nie jest wykorzystany. Może to dobrze, że tylko ta nieokiełznana przyroda nas otoczyła bez żadnych cywilizacyjnych udogodnień. Szczyty wznoszą się na ponad 2000 m i wszędzie czysto, spokojnie, idealnie, by ukryć się przed światem. Najwyższy szczyt Torre de Cerrado 2648 m. n.p.m. ubielony śniegiem a dookoła cisza i tylko my. Wysoko w górach zieleń ubarwiona żółtymi i fioletowymi kwiatami bujnych krzewów. Uczta dla oczu. Malownicza droga wiła się między jeziorami koło Raiano. Do Cangas de Onis jechaliśmy przepiękną pełną zakrętów trasą. Wycieczka zajęła nam 5 godzin, na szczęście niebo było w dobrym nastroju i tylko trochę czasem pokropiło. Nie spodziewaliśmy się takich wrażeń, bo to raj dla motocyklistów – piękno natury, super asfalty i znikomy ruch. W Cangas de Onis nocujemy. Miasteczko urocze i spacer jest prawdziwą przyjemnością. Przejechaliśmy 413 km, a od Torunia 2792 km i cieszy nas kolejny udany dzień wyprawy.
DZIEŃ SZÓSTY 6 czerwca 2018
Cangas de Onis – Lugo
Dziś opuszczamy Kantabrię i jedziemy przez Asturię, najpierw drogą 63, która okazała się niezwykle malowniczą trasą, bardzo krętą pomiędzy lasami, wzgórzami, skałami, łąkami, gdzie krowy z dzwoneczkami na szyi były przy samej drodze. Zero samochodów, miejscowości to tablica i kilka domów. Towarzyszy nam zapach dziko rosnącej bazylii na poboczach. Winkle, winkle, liściaste tunele nad nami. Klimat jak z powieści fantasy o hobbitach. Dostrzegamy ogromny wiadukt nad nami, po którym mkną samochody i postanawiamy przyspieszyć naszą jazdę po Asturii. Wjeżdżamy na A8 i jedziemy bardzo malowniczą drogą między morzem i górami. To trasa pełna wiaduktów, najwyższe miały po 600 metrów wysokości. Dzika przyroda dominuje, bo 1/3 Asturii to obszary chronione i jest tu niezwykłe połączenie gór schodzących do morza. Plaże są, ale jest tylko 16 stopni w plusie, do tego pochmurnie i wilgotnie. Przepiękne widoki na pewno są godne Norwegii. Przejechaliśmy 323 km po pustej drodze, co wydaje się nieprawdopodobne. Czuliśmy się jak prawdziwi samotni pielgrzymi podążający do Santiago de Compostela. W Lugo nocleg w hotelu, a motor odpoczywa w garażu po kąpieli na myjni. Obrzeża miasta nie były zbyt interesujące, ale długi spacer zaliczyliśmy.
DZIEŃ SIÓDMY 7 czerwca 2018
Lugo – Santiago de Compostela – Baiona
Zmierzamy w pochmurny poranek z Lugo do Santiago de Compostela, które jest sercem Galicji. Tylko 100 km przed nami po super asfalcie z zapachem bazylii. W połowie trasy mżawka, coś kropi, ogólnie mokro. Parkujemy tuż przed katedrą, pada, więc idziemy w kaskach na głowie i kurtkach. Kamizelki z napisem Polska przyciągają do nas rodaków, którzy gratulują nam takiej wyprawy na motocyklu. Wielu przebyło 100 km pieszo, jeden pan szedł dwa miesiące z Walencji drogą św. Jakuba. Do majestatycznej katedry każdego roku docierają miliony pielgrzymów. Wszyscy chcą złożyć pokłon przy srebrnej urnie, w której znajdują się prochy św. Jakuba i objąć rękoma złotą figurę tego apostoła znajdującą się w głównej bogato zdobionej barokowej kaplicy. Z tyłu ołtarza są schodki, każdy pielgrzym wchodzi i rękoma obejmuje ramiona apostoła. Tego dnia rano nie było zbyt wielu ludzi i spokojnie mogliśmy wszystkiego doświadczyć i pomyśleć o życiu .
Fasada zachodnia katedry jest remontowana, to ta znana z pocztówek. Na wewnętrznym placu są sklepy z pamiątkami, kawiarnia i pomnik stóp pielgrzyma. Od fontanny prowadzą schody do katedry. Ochrona sprawdza zawartość torebek, niestety takie czasy. O 12 w południe zaczęła się msza św. dla pielgrzymów z wielu krajów. Udało się nam znaleźć miejsce w nawie głównej blisko ołtarza. Msza była niezwykłym przeżyciem, 4 tysiące km od domu ksiądz Polak pozdrawia pielgrzymów z naszej ojczyzny. Można powiedzieć, że my też odbyliśmy swoją motocyklową pielgrzymkę. Po mszy widzieliśmy niezwykły obrzęd okadzania Katedry. Olbrzymia kadzielnica, dzieło Jana Losady z 1851 roku, wisi pośrodku katedry. Pusta waży 53 kg , ma 150 cm wysokości. Po napełnieniu jej waga wzrasta to około 80 kg. Przed ołtarz wyszło 8 mężczyzn w purpurowych szatach, opuścili kadzielnicę i ją rozbujali, korzystając z mechanizmu skonstruowanego w 1604 roku. To największe na świecie Botafumerio porusza się wzdłuż bocznych naw z prędkością 60 km na godzinę, a woń kadzidła unosi się w całej katedrze. Niezwykły to widok i zapach. W dawnych czasach okadzanie mieszanką ziół katedry było skutecznym sposobem odświeżenia powietrza w świątyni. Dziś to piękny rytuał.
Po mszy wychodzimy na zewnątrz i znowu mżawka. Na parkingu zakładamy deszczówki, bo przed nami jeszcze 100 km drogi, wybraliśmy na mapie nieduże miasto nad oceanem Baione za Vigo, prosta nazwa do wpisania w nawigacji. Mokro na drodze, deszcz siąpi i psuje piękne widoki nad Oceanem Atlantyckim. Za Vigo skręcamy do Baione. Droga nad samym oceanem, pierwszy mały hotelik, przy którym się zatrzymujemy jest idealny, moto w garażu, pokój z balkonem na wzburzony ocean. Po południu przestaje siąpić i przemierzamy promenadę. Turystów jeszcze nie ma, plaże nieduże a woda jak w Bałtyku zimna. Można nacieszyć oko pięknymi widokami- mury obronne, palmy, łódeczki i jachty, mewa pozująca do zdjęcia. Zebraliśmy piękne muszle, symbole pielgrzymów do Santiago de Compostela. Wieczór na balkonie z piwem i cappuccino, fale rozbijają się o kamienisty brzeg. Wonderful live – cudowne życie, wspominamy piękny utwór zespołu Black.
DZIEŃ ÓSMY 8 czerwca 2018
Baiona – Porto – Marimar – Fatima
Z Baione ruszamy rano do Portugalii, na rzece Rio Mino przebiega granica, przejeżdżamy most i „Bem vindo Portugalio’’. W Porto parkujemy przy Rue Ribeira nad rzeką Duoro, przed mostem Ponte de Luis. Przesunięcie czasu było super, ponieważ zyskaliśmy godzinę, o 10:30 Porto budziło się do życia, tylko wędkarze już moczyli kije w rzece. Most Ponte de Luis ma 2 poziomy, to imponująca konstrukcja, której autorem jest uczeń Gustawa Eiffla. Po drugiej stronie mostu ładna panorama na zabytkową zabudowę. Na kramikach kolorowy zawrót głowy- koguty, korkowe wyroby, ręczniki, fartuchy z kogutami, płytki azulejos. Wchodzimy w wąziutkie uliczki między kamienicami, ciasne przejścia, zaułki. Tu widać, jak czas nieubłaganie niszczy kamienną zabudowę. Na ulicy samochody ledwo się mijają. Wszędzie kawiarenki, restauracje. Turystów coraz więcej. Klimat niezwykły. Jak Portugalia to oczywiście ciastka pasteis de nata, były smaczne. Na bulwarze siadamy w knajpce, zajadamy rybę i słuchamy darmowego koncertu muzyka, który grał na flecie. Obserwujemy ludzi z różnych zakątków świata, patrzymy na rzekę, statki i jest pięknie.
Nieoczekiwanie zaczyna padać deszcz, chmura zniknęła i znowu świeci słońce. Ruszamy do Marimar, to 12 km od Porto. Na plaży, niemal w oceanie, na skałach jest kościół, który zbudowano w 1684 r. Nazywają go Capela de Senhora Pedro- „Pan na skale’’. Wielka szeroka pusta plaża i ta świątynia – niesamowity widok. Warto było tu przyjechać.
Pogoda wymarzona, więc jedziemy do Fatimy. Bociany mają gniazda tuż przy drodze i szybują nad nami. Myśleliśmy, że w Fatimie spotkamy tłumy pielgrzymów, a tu , cicho, spokojnie i do tego oferta noclegowa bardzo bogata. Decydujemy się zostać tu na noc, motor znowu w garażu. Miła Portugalka w recepcji wita nas po polsku. Dostaliśmy informator o sanktuarium w naszym języku. Mamy dużo czasu na zwiedzanie tego legendarnego miejsca. Ogromny pusty plac i jasna bazylika na tle błękitnego nieba – niezwykłe wrażenie. Kamień węgielny pod budowę kościoła poświęcono 13 maja 1928 r, 11 lat po objawieniu Matki Boskiej trojgu pastuszkom. Świątynię konsekrowano w 1953 r. Tu znajdują się groby Franciszka, Hiacynty i Łucji. Na witrażach przedstawiono historię objawień. Po lewej stronie jest Kaplica Objawień wybudowana w 1919 roku. Mamy szczęście, bo tylko w czwartek o 18:30 jest msza w Bazylice Matki Boskiej Różańcowej. Ceremonię w języku portugalskim zdominowała przepiękna oprawa muzyczna. Organy w 1951 zbudowała włoska firma Ruffatti, mają 12 tys. piszczałek. To największy instrument w Portugalii. Muzyka organowa i maestra przy ołtarzu śpiewała tak wzruszająco, że msza była ukojeniem duszy.
Spacerujemy po tym ogromnym placu, na którym powiewa chłodny wiatr. Jak tu jest w upalny letni dzień ? Spotkaliśmy Polaków, przyjechali autokarem, rozmawialiśmy z parą Francuzów, którzy też objeżdżali Półwysep Iberyjski na BMW GS. Ten dzień był wyjątkowy – poznaliśmy różne oblicza Portugalii.
DZIEŃ DZIEWIĄTY 9 czerwca 2018
Fatima – Lizbona – Lagos
Z Fatimy ruszyliśmy o 8:30. Kierunek Lizbona. Pogoda gwałtownie załamała się po 50 km , pada deszcz. Na stacji benzynowej znowu wyciągamy deszczówki. Pada i pada. Już opłotki Lizbony i raptownie niebo jaśnieje, widać przebłyski słońca. Super, pogoda łaskawa dla naszych planów zobaczenia skrawka stolicy Portugalii. Wojtek pokonuje zawiłości dojazdu do dzielnicy Belem, związanej ze złotymi czasami Królestwa Portugalii i erą odkryć geograficznych. Szczęśliwie parkujemy przy Torre de Belem. Ciepło, słonecznie i jest dopiero 10:30, więc turystów w nadmiarze jeszcze nie ma. Zaczynamy od Torre de Belem, dawna twierdza z 1520 r. u ujścia Tagu do oceanu. To arcydzieło stylu manuelińskiego, strzeże wejścia do portu. Stąd Vasco da Gama ruszał na swoje wyprawy. W 2007 roku wpisano ją na listę 7 cudów Portugalii. Bez kolejki kupiliśmy bilety i wdrapaliśmy się po wąskich schodach na samą górę. Panorama Lizbony piękna. Podziwialiśmy widoki i budowlę z wapienia.
Dalej jest Pomnik Odkrywców, obecna konstrukcja powstała w 1960 roku w 500 rocznicę śmierci Henryka Żeglarza. Ma kształt karaweli i liczy sobie 52 m wysokości. Na pokładzie stoi Henryk Żeglarz ze swoją załogą i wypatruje lądów.W oddali most Golden Gate.
Przechodzimy przez Ogród Imperium z fontanną, skąd widać Klasztor Hieronimitów. Ogromna budowla z wapienia, perła stylu manuelińskiego, który rozwijał się za panowania króla Manuela Szczęśliwego. To późny gotyk, płaskorzeźby na ścianach, kolumnach są wzbogacone motywami morskimi i żeglarskimi- liny, kotwice, busole, stery, muszle oraz elementami orientalnymi. Do 1934 roku, klasztor założony w 1496 roku, był pod opieką Zakonu św. Hieronima, stąd jego nazwa. Miał być symbolem dziękczynienia za owocną wyprawę Vasco da Gamy do Indii. Kościół Najświętszej Marii Panny wchodzi w skład tego kompleksu klasztornego i jego zwiedzanie jest bezpłatne i do tego nie ma żadnych kolejek. Do klasztoru przed kasą gigantyczny tłum ludzi. Kościół jest kwintesencją historii Portugalii. Po lewej stronie znajduje się grobowiec Vasco da Gamy a po prawej Luisa de Camoesa – narodowego wieszcza portugalskiego, który opisał wyprawę Vasco da Gamy. Są tu też grobowce królów ich żon i dzieci. Przepiękne witraże i bogate zdobienia kolumn. W XVI w. Portugalia była bardzo bogatym krajem i budowę klasztoru Hieronimitów sfinansowano z 5% podatku od przywożonych przypraw oprócz goździków, pieprzu i cynamonu, bo handel nimi kontrolował król no i nie płacił podatku! Temperatura rośnie, gorąco, międzynarodowy tłum turystów gęstnieje… postanawiamy pojechać na Cabo de Roca. Przed Sintrą nieoczekiwanie czarne deszczowe chmury i zaczyna padać. To znaczy, że nad oceanem po prostu leje i nie będzie czego podziwiać. Trudno, zmiana decyzji, kierujemy się na południe Portugalii. Najpierw tkwimy w godzinnym korku w Lizbonie i przejeżdżamy prze słynny most Golden Gate i patrzymy na ogromną statuę Chrystusa Króla. Żegnamy Lizbonę. Po kilkudziesięciu km krajobraz bardzo się zmienił, koniec zielonych wzgórz i bujnej roślinności. Jedziemy przez prowincję Alantejo. Zajmuje 1/3 powierzchni Portugalii, a mieszka tu tylko 10% ludności. Wysuszone pobocza, gaje oliwne, odarte z kory lasy dębów korkowych, winorośle. Poznaliśmy kompletnie nieturystyczną Portugalię , krainę wypaloną słońcem, latem jest tu 40 w plusie i to w cieniu. Cisza, pustka na drodze, wszystko wygląda jak wymarłe i tylko bociany są szczęśliwe, żyją tu cały rok. Pełno gniazd, na jednym ogromnym słupie energetycznym było ich kilkanaście. W Alantejo zobaczyliśmy zwykłe zakurzone domostwa, malutkie wsie. Myśleliśmy, że w Sines nad oceanem znajdziemy nocleg, a tu niespodzianka, tylko rafineria i cementownia, turysta to z kamperem na kempingu. W miasteczku położonym na wzgórzu nie ma żadnych noclegów. Okazało się, że w tej części Portugalii są tylko plaże i kempingi –namiot i kamper. Jedziemy do Lagos to sławny kurort znany z ofert biur podróży. Miasteczko z daleka bieli się zabudową, pierwszy przystanek i w hotelu mamy pokój na dwie noce, a moto znowu w garażu. Przejechaliśmy 4880 km i czas na trochę odpoczynku i chwili wakacyjnego luzu, Wojtek potrzebuje wytchnienia od kierowania.
DZIEŃ DZIESIĄTY 10 czerwca 2018
Lagos
Dzisiaj dzień turysty, bez motoru, słodkie leniuchowanie, śniadanie w hotelu Monte Mar, bo mewa wielkości kury pożarła nasze delikatesowe produkty pozostawione na balkonie. Idziemy na sławną plażę Pria Dona Ana, to ta z okładek i pocztówek reklamujących Algarve i Portugalię. Nie jest zbyt wielka, ale bardzo malownicza. Czerwono- pomarańczowe klify, wystające z turkusowej wody skały i mnóstwo pięknych muszli. Pusto, cicho, spokojnie, bryza od oceanu przyjemnie chłodzi. Woda zimna i zaledwie można pomoczyć nogi. Pełny relaks. Lagos dopiero czeka na falę turystów, bo jest tu mnóstwo hoteli, domów na wakacje, apartamentów, większość zamknięta. W ogrodach dojrzewają cytryny , oberwaliśmy jakieś dojrzałe owoce, pyszne i słodkie, były to nespole, takie skrzyżowanie moreli z mirabelką. Zjedliśmy atlantyckie ryby z rusztu i wypiliśmy wino z Alantejo. Do tego włóczęga po uliczkach, kawa, piwo i dzień turysty kończy się.
DZIEŃ JEDENASTY 11 czerwca 2018
Lagos – Gibraltar – Sotogrande
Niebo lekko zachmurzone i 17 w plusie, idealne warunki do jazdy motocyklem . Ruszamy do Gibraltaru. Trasa przez Faro, na rzece Guadiana granica. Żegnaj Portugalio! Znowu jesteśmy w Hiszpanii. Jaka diametralna różnica w krajobrazie. Mijamy sady pomarańczowe, farmy ogrodnicze, gaje oliwne, pola kwitnących słoneczników, zboża już dojrzałe i trwają żniwa. Pięknie wyglądały pasy różaneczników dzielące autostradę, różowa aleja. Do Gibraltaru 400 km , znaki informacyjne pojawiają się bardzo późno. Dojeżdżamy do La Linea w Hiszpanii, widać skałę. Parkujemy koło McDonalda, zostawiamy kurtki i ruszamy na granicę, aby znaleźć się na terytorium angielskim. Tylko pokazujemy dowody. Przeszliśmy słynny pas startowy lotniska i maszerujemy ulicami Gibraltaru. Do kolejki był spory kawał. Przed kasą kilkanaście osób z różnych krajów. Wagonik wzniósł się na 412 m i wysiadamy na platformie widokowej. Małpy magoty, legenda Gibraltaru, już czekały na turystów i pozowały do zdjęć. Przy podmuchach wiatru, który nas ochłodził podziwiamy panoramę tego wyjątkowego punktu geograficznego w Europie. Afryki nie widać, bo na horyzoncie lekka mgiełka, Skała Gibraltarska piękna na tle błękitnego nieba. Zobaczyliśmy brytyjskie terytorium zamorskie z czerwonymi budkami telefonicznymi. Konflikt o Gibraltar między Hiszpanią i Wielką Brytanią ciągnie się od 300 lat i ten skrawek ziemi jest celem wielu turystów. Powrót pieszo, bo wszelkie busy jakby wymiotło, ostatni odcinek drogi do granicy przejechaliśmy autobusem. Po 4 godzinach zwiedzania ruszamy szukać jakiegoś hotelu. Jedziemy w kierunku Malagi i po 30 km skręcamy do malutkiej miejscowości Sotogrande i od razu mamy nocleg w kameralnym hoteliku. Pokój z balkonem i widokiem na Morze Śródziemne i do tego na horyzoncie Skała Gibraltarska. To super zakończenie dnia z kolacją przy szumie fal no i tylko 24 w plusie, a w Polsce mega upały, które nie dają żyć.
DZIEŃ DWUNASTY 12 czerwca 2018
Sotogrande – Sierra Nevada – Murcia
Z Sotogrande do Marbelli jechaliśmy nadmorską A7. Widoki ładne, ale rondo jedno za drugim i progi spowalniające w każdej miejscowości obniżyły prędkość do 50 km, napatrzyliśmy się na Morze Śródziemne i dalej do Malagi pomknęliśmy płatną autostradą. Widoki też cudne – wzgórza po jednej stronie a po drugiej nadmorska Hiszpania. Przed Malagą korek, który udało się przeskoczyć między samochodami. Andaluzja za Malagą to już górzysty krajobraz. Wjechaliśmy do Parku Narodowego Sierra Nevada. 120 km po niezliczonych serpentynach po gładkim asfalcie, ale to zupełnie inny klimat krajobrazu. Pasmo górskie Sierra Newada w Górach Betyckich jest skaliste z karłowatą roślinnością, kaktusami i żółtymi żarnowcami. Sucho i gorąco. Na Pico Veleta jeszcze leżał śnieg. Żółtą dróżką zjechaliśmy w region, gdzie każde zbocze to ładny gaj oliwny albo cytrusowy. No i znowu zmiana krajobrazu. W okolicy Almerii rude skaliste zbocza i po horyzont osłonięte białymi płachtami, pod którymi są uprawiane warzywa. Nawigacja skierowała nas dosłownie ścieżką pomiędzy takimi foliami, do głównej drogi. Zapach papryki zdominował powietrze. Widok przygnębiający, ludzie chyba czują się jak obozie pracy. Jeszcze za Almerią kilkadziesiąt km ciągnęła się między skalistymi wzgórzami zafoliowana przestrzeń, zero zieleni, po prostu pustynia. Zobaczyliśmy kolejne oblicze Hiszpanii. Dotarliśmy bezpłatną A 7 do Murcji. Po przejechaniu 569 km poczuliśmy po raz pierwszy upał 35 w plusie. Przejechaliśmy miasto i jest wybór w hotelach, są trzy w pobliżu. Wybieramy ten za rozsądną cenę, do tego promocja dla motocyklistów z Polski i nawet jest garaż.
DZIEŃ TRZYNASTY 13 czerwca
Murcia- Girona
Poranek ze śniadaniem marzeń – jajecznica i jaka sadzone z rozpływającym się żółtkiem – rozkosz dla podniebienia, jak w domu. Wyjeżdżamy po 8 i tylko 24 w plusie, ale niebo bez jednej chmury. Droga A7 pusta. Przed Alicante korek, nie wiadomo kiedy jedziemy płatną AP 7 do Walencji i potem 200 km znowu bezpłatnej. Upał, jak dla nas, 30 w plusie. Odpuszczamy zwiedzanie miasta. Zadawalają nas widoki z drogi, gdzie sady pomarańczowe, cytrynowe, brzoskwiniowe i gaje oliwne oraz wzgórza i po drugiej stronie szmaragdowe morze, pięknie. Z dwieście km przed Barceloną wieje wiatr niczym halny. Omijamy metropolię Barcelonę (tam już byliśmy) i chcemy zobaczyć Lloret de Mar. Jedziemy na Gironę. Na horyzoncie Pireneje, ale niebo pochmurne, spadło parę kropli deszczu. Przed zjazdem do Lloret de Mar widzimy czarne chmury nad wybrzeżem Costa Brava. W ulewnym deszczu udało się nam zawrócić do Girony i nie przemokliśmy, no tylko rękawiczki Wojtek zmienił. Za nami ciemne deszczowe chmury, a przed nami błękitne niebo i słońce. W Gironie objeżdżamy centrum, gdzie pełno butików kawiarenek, dużo ludzi i w hotelach wygórowane ceny i to bez śniadania, a motor na ulicy. Ostatecznie Ibis był najlepszym wyborem, inni motocykliści też tu nocowali. 725 km to sporo, ale po prysznicu zmęczenie minęło. Przed hotelem były stoliki i kolacja udała się wyśmienicie- gorący cały kurczak z rożna za 1 Euro!!! , frytki, piwo (zakupy z pobliskiego sklepu). Dzisiaj, po 13 dniach, możemy powiedzieć, Półwysep Iberyjski objechaliśmy dookoła. Wojtek mega zadowolony, do tej pory żadnych trudnych sytuacji. Przed nami jeszcze długa droga do domu…
DZIEŃ CZTERNASTY 14 czerwca
Girona – Annecy
Z Girony, serca Katalonii ruszamy o 7:30. Jest ładny rześki poranek. Mkniemy ku granicy z Francją. Od Perpignon aż za Avignon zmagamy się z Mistralem, królem róży wiatrów. Wiało bardzo mocno, momentami podmuchy były niezwykle silne i niebezpieczne. Wojtek w takich warunkach jeszcze nie prowadził motocykla i to przez ok 300 km. Zatoka Lieńska, Pireneje z ośnieżonymi szczytami, zieleń i drzewa przy drodze wygięte i pochylone w prawą stronę, bo wiatr szaleńców i samobójców jest nieprzejednany. Prowansja od mistrala jest uzależniona. Ten suchy, porywisty wiatr kształtuje codzienność i tylko zapach kwitnącej lawendy był intensywny. Zrezygnowaliśmy z wjazdu do Arles, gdzie prze rok mieszkał Vincent Van Gogh. Dominujące na jego obrazach nasycone i wyraziste odcienie żółci i ultramaryny oraz fioletu, to kolory, jakie Prowansja zawdzięcza mistralowi, który zwiększa widoczność i nasycenie barw. Dla Van Gogha wiatr był bezlitosny i dokuczał mu, gdy malował w plenerze. Wiatr smagał nas, ale Wojtek stawił czoła żywiołowi. W końcu wjeżdżamy w góry i wiatr odpuścił. Przed Grenoble krajobraz alpejski, w oddali ośnieżone szczyty. Pięknie. Dotarliśmy do Annecy, przejechaliśmy 550 km , ale Wojtek czuł ból lewej ręki, bo tyle kilometrów wiatr szarpał lewą stronę motoru. Mamy nocleg w hotelu Ibis i odpoczywamy po tym ciężkim dniu.
DZIEŃ PIĘTNASTY 15 czerwca 2018
Annecy- Montreux – Freiburg
Poranek zaczynamy od starówki w Annecy, uliczki umyte, deptak a ekskluzywnymi sklepami, kawiarenkami, tylko piekarnie już otwarte. Pomiędzy ulicami kanały niemal jak w Wenecji. Ruszamy do Montreux w Szwajcarii. Mądra nawigacja zapytała, czy chcemy uniknąć kupowania winiety rocznej. Decydujmy się wybrać alternatywną trasę. Enter i jedziemy bez opłat. Droga bardzo malownicza nad Jeziorem Lemańskim we Francji. Zatrzymujemy się w Evian. Promenada śliczna, statki wycieczkowe, wielkie kasyno dla hazardzistów, hotele w zamkowych wnętrzach, tu na bogato. Na skwerze ruchome figury kobiet wdzięcznie pozowały do zdjęć. Do Montreux droga wiła się nad jeziorem, potem między wzgórzami. W tym luksusowym kurorcie zaparkowaliśmy blisko promenady. Przezornie kupiliśmy bilet na parking. Alejka nad jeziorem zielona, pełna kwiatów, są źródełka z wodą i same hotele, przed jednym wysypano piasek z plaży, do tego leżaki i goście udają, że są nad morzem. Doszliśmy do Placu Marche. Nad samym jeziorem stoi pomnik Freddiego Mercury, oblegany przez turystów. Sesja zdjęciowa z kaskami. Siedzimy na ławeczce i patrzymy na świat luksusu. Czas wrócić do rzeczywistości. Wyjazd z Montreux wyjątkowo malowniczy pomiędzy winnicami na tarasach. Fajne serpentyny. Jedziemy kantonalnymi dróżkami do Freiburga w Niemczech. 200 km miedzy szwajcarskimi wsiami i miasteczkami. Cisza, spokój, nikt się nie spieszy. Prędkość około 60 km, patrzymy na pola, łąki i domostwa rolnicze z gospodarskimi sprzętami niemal na ulicy. Wszędzie szwajcarski porządek. Pachnie sianem, lipami, czereśnie dojrzewają na rozłożystych drzewach. Sielskie widoczki. Dróżka daleko od wielkich miast urocza, a my tak wolno jedziemy , czas płynie. W końcu jest granica i w Niemczech 120 km wydaje się prędkością światła. Przed 17 jesteśmy w Ibisie we Freiburgu. Wojtek z piwkiem popatrzył na mecz a ja zrobiłam przegląd newsów w Internecie.
DZIEŃ SZESNASTY 16 czerwca 2018
Freiburg – Zgorzelec
Zaczynamy od wizyty na Munsterplatz w centrum Freiburga. Plac wokół katedry zamienia się w targ. Wystawcy z Niemiec, Szwajcarii, Francji, Włoch od wielu lat przyjeżdżają każdego dnia i od 7 do 14 sprzedają swoje wyroby – warzywa , owoce, wyszukane sery, domowe wędliny, delikatesowe przetwory, wyroby rękodzieła i mnóstwo kwiatów, a do tego można zjeść pyszne gorące freiburgery, kotleciki. Klimat tego miejsca wokół kościoła niezwykły. Ten targ został przedstawiony w programie „Kulinarny pępek świata’’ i bardzo chciałam zobaczyć go w realu. Ulice przecinają miniaturowe kanały, w których płynie czysta woda, dzieci puszczają malutkie łódki. Podziwialiśmy katedrę z XIII w. z czerwonego piaskowca z ażurową wieżą, perełka gotyku. Zjedliśmy miejscowe specjały i ruszyliśmy z tego magicznego miejsca do Polski. To było 789 km autostradami, które omijały wielkie niemieckie metropolie. Pogoda idealna, kilka przystanków i przed 18 jesteśmy w Zgorzelcu. Jak miło być w Polsce i porozmawiać z Polakami. Jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi, że przejechaliśmy 8,5 tys. km i zobaczyliśmy tyle przeróżnych, niezwykłych miejsc w Europie. Najbardziej cieszyła nas integracja z niesamowitą naturą, barwy, kształty i zapachy towarzyszyły nam każdego dnia. Nasza podróż we dwoje była cudną lekcją geografii, historii, biologii, bo nie ma, jak dowiedzieć się czegoś o świecie samemu i odkryć to, czego nie ma w przewodnikach.
DZIEŃ SIEDEMNASTY 17 czerwca 2018
Zgorzelec – Łódź – Toruń
O podróży przez Polskę nie ma co pisać, ale miło nam było spotkać się z Ewą i Krzyśkiem, opowiadaliśmy o różnych momentach naszej długiej wyprawy i trudno było się pożegnać. Do Torunia dotarliśmy po południu. Dopiero w domu poczuliśmy prawdziwą radość, że wyjazd we dwoje był mega przygodą życia u progu tylu lat w metryce. Brawo my! Nasze podróżowanie to wynik wspólnych planów i marzeń. Nasi przyjaciele motocykliści często są inspiracją motocyklowej włóczęgi.
Danka.
Może te informacje zainspirują kogoś do powtórzenia naszej wyprawy.
Przejechaliśmy dokładnie 8 487 km w ciągu siedemnastu dni w deszczu, mżawce i pięknej motocyklowej pogodzie i w upale.
Motor, przed wyjazdem dostał nowe opony, piloty czwórki, które to najlepiej mi pasują. Także świeżutki olej w silniku.
Spaliliśmy ok. 483 l paliwa średnio 5,7l / 100 km. Starałem się płacić kartą kredytową, działała bez zarzutu, poza bramkami na autostradzie.
Ceny paliwa różne. Francja ok. 1,75 euro, Hiszpania 1,3 euro, a Portugalia to wydatek 1,6 euro. Opłaty za autostrady wysokie, a nie zawsze można wybrać drogi alternatywne.
We Francji i Hiszpanii jedną z form zapłaty za przejazd jest gotówka u Pani w okienku. W Portugalii są odcinki autostrad, na które należy kupić winietę i ją zarejestrować. Polega to na tym, że zakupiona winieta posiada kod, który wraz z numerem rejestracyjnym motocykla należy wysłać smsem pod ogólnie dostępny numer w tym kraju. Po akceptacji i otrzymaniu informacji zwrotnej bez stresu jedziemy dalej.
Dodam, że co kilka kilometrów są kamery i urządzenia, które śledzą pojazd i weryfikują wniesione za niego opłaty. Przewodniki straszą, że kary za ich brak są drakońskie. Nie mieliśmy odwagi sprawdzić. W Szwajcarii omijaliśmy drogi płatne. Można tam kupić tylko winietę roczną za ok 160 zł, chociaż w naszym przypadku potrzebna była na kilka godzin. Chore.
Tu wielki szacunek dla Austriaków.
Przed wyjazdem obowiązkowo karta EKUZ i dodatkowe ubezpieczenie w PZU.
Ludzie przez nas spotkani bardzo, ale to bardzo sympatyczni.
We wszystkich przejechanych krajach czuliśmy się bezpiecznie.
Motor bajka, a cała podróż bez stresu i trudnej sytuacji.
Cóż więcej potrzeba?
Pozdrawiamy wszystkich serdecznie.
Danka i Wojtek
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez wojtek dnia Wto 10:38, 17 Lip 2018, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
|
|
TomaszC
zasłuzony
Dołączył: 09 Kwi 2013
Posty: 1153
Przeczytał: 5 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włynkówko k.Ustki
|
Wysłany: Sob 7:02, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Rozumiem.
Robota marketingowa, czyli podnoszenie ciśnienia oczekującym na sprawozdanie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Wrzonio
zasłuzony
Dołączył: 13 Maj 2013
Posty: 795
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 8 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sob 8:51, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Brawo Wy. Super opis.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Skorpionwr
Administrator
Dołączył: 19 Lip 2008
Posty: 2498
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 32 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Przasnysz
|
Wysłany: Sob 9:53, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Jak zwykle super relacja.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
jerzyk
V
Dołączył: 15 Gru 2010
Posty: 2544
Przeczytał: 2 tematy
Pomógł: 29 razy Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: KT
|
Wysłany: Sob 10:10, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Piękna przygoda we dwoje i jak zwykle opis cudowny
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
TomaszC
zasłuzony
Dołączył: 09 Kwi 2013
Posty: 1153
Przeczytał: 5 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Włynkówko k.Ustki
|
Wysłany: Sob 17:51, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Zarówno wyjazd jak i relacja to prawdziwa Extraklasa.
Młodzież powinna się od Was uczyć i też coś wstawić.
Skorpion - gdzie relacja z majówki? Dany - Ty też gdzieś niedawno latałeś!! Młodzież do roboty!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
samad
zasłuzony
Dołączył: 13 Wrz 2009
Posty: 1426
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 23 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jasień/Żary/LUBUSKIE
|
Wysłany: Sob 19:56, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Brawo Wy - nic dodać nic ująć - tylko pozostało pogratulować, pozazdrościć i podążać za ciągle podnoszoną poprzeczką
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez samad dnia Sob 19:58, 14 Lip 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry » |
|
|
japcio7
bywalec
Dołączył: 16 Cze 2018
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź
|
Wysłany: Sob 19:56, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Szacunek za wyprawę a ogromne uznanie za jakość , stylistykę i formę opowiadania. Gratuluje . 👍👍👍
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
żyszkoś
junior
Dołączył: 24 Sie 2017
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mazowieckie / łódzkie
|
Wysłany: Sob 20:13, 14 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Fajnie tak sobie pojechać i mieć wszystko w nosie Trzymam kciuki za następną wyprawę, dokąd tym razem?
Most w Porto przypomina mi odwiedziny tego miasta lat temu 20-kilka, wodą. Na porto w Porto poszli?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez żyszkoś dnia Sob 20:13, 14 Lip 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Dziadzia
wyjadacz
Dołączył: 09 Sie 2016
Posty: 600
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szamotuły
|
Wysłany: Nie 15:19, 15 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Brawoooo, fotorelacja na najwyższym poziomie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
DANY
zasłuzony
Dołączył: 17 Lis 2014
Posty: 1128
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 12 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ŁÓDŹ
|
Wysłany: Nie 18:21, 15 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
TomaszC napisał: |
Zarówno wyjazd jak i relacja to prawdziwa Extraklasa.
Młodzież powinna się od Was uczyć i też coś wstawić.
Skorpion - gdzie relacja z majówki? Dany - Ty też gdzieś niedawno latałeś!! Młodzież do roboty! |
Ja to od momentu zapoznania sie z tą relacją szczeki nie mogę podnieść ... Wojtki z sezonu na sezon coraz lepsi .....jak wino !
Brawo Wojtki ! Perfekcja ! ( Danusia , ja wiem kto tam był Kierownikiem
Tomek , dałeś mi nadzieję ,myślałem ,że to sen ...... i mi się coś wydawało ,ale kuźwa obejrzałem pesel w dowodzie i nadzieja prysła ...ech
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez DANY dnia Nie 18:21, 15 Lip 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Michallica
wyjadacz
Dołączył: 27 Kwi 2015
Posty: 645
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tomaszów Mazowiecki
|
Wysłany: Nie 21:38, 15 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Piękna relacja!
Jak zawsze fajnie zrobiona relacja. Czyta się i ogląda z zafascynowaniem, tym bardziej że to interesujący nas kierunek. Gratulujemy i pozdrawiamy gorąco!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Spili
moderator zasłużony
Dołączył: 22 Sie 2009
Posty: 1754
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 25 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: SD
|
Wysłany: Pon 18:48, 16 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Wyprawa super a opis jak zwykle
Danuśka - Pani redaktor pełną gębą
No i 8 tys km.,.. Ciężko będzie pobić
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
malimax
stary wymiatacz
Dołączył: 25 Lut 2014
Posty: 457
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń
|
Wysłany: Wto 6:29, 17 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Trasa i relacja SUPER, tylko pogratulować.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
wojtek
zasłuzony
Dołączył: 01 Cze 2009
Posty: 669
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: TORUŃ
|
Wysłany: Śro 10:28, 18 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Udało się wkleić w tekście kilka mapek drogi,
która przebyliśmy.
Pozdrawiamy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
r.urbanski
.
Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 2246
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 26 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sieradz
|
Wysłany: Śro 12:03, 18 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
Spili napisał: |
Wyprawa super a opis jak zwykle
Danuśka - Pani redaktor pełną gębą
... |
Nic dodać, nic ująć -
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
andrzej68
bywalec
Dołączył: 11 Mar 2018
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: wronki
|
Wysłany: Śro 22:43, 18 Lip 2018 Temat postu: |
|
|
witam
Super wyprawa ,opisana tak jak by się tam było LWG
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
dziadek
stary wyjadacz
Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 841
Przeczytał: 8 tematów
Pomógł: 13 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Chełm
|
Wysłany: Pią 11:08, 03 Sie 2018 Temat postu: |
|
|
Nooooooooooooo. To pojechaliście. Gratuluję wyprawy. Dzięki za przyjemną lekturę. A skały to Wam zazdrościmy. Pozdrowienia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
wojtek
zasłuzony
Dołączył: 01 Cze 2009
Posty: 669
Przeczytał: 7 tematów
Pomógł: 6 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: TORUŃ
|
Wysłany: Czw 19:01, 24 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Smutny to czas nastał, czy uda się to powtórzyć ?
Cała zima jeszcze przed nami.
Spili wywołany do tablicy, ale milczy.
Bywał w tym roku poza naszym grajdołem.
A to wspomnienia sprzed kilku lat.
Może ktoś poczyta w świąteczny czas.
Pozdrawiamy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Ciok
maniak postów
Dołączył: 28 Lis 2020
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: WPR
|
Wysłany: Pią 1:16, 25 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Dziękuje. Poczytałem. Fajna relacja.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
Spili
moderator zasłużony
Dołączył: 22 Sie 2009
Posty: 1754
Przeczytał: 1 temat
Pomógł: 25 razy Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: SD
|
Wysłany: Pią 14:50, 25 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
wojtek napisał: |
Smutny to czas nastał, czy uda się to powtórzyć ?
Cała zima jeszcze przed nami.
Spili wywołany do tablicy, ale milczy.
Bywał w tym roku poza naszym grajdołem.
A to wspomnienia sprzed kilku lat.
Może ktoś poczyta w świąteczny czas.
Pozdrawiamy. |
Milczy, milczy...
I zabrać się może od relacji
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|
|
|
|
|